piątek, 4 lipca 2014

VIII. Waiting for the dawn to come, and sang a song to save us all.

"Czekaliśmy aż nadejdzie świt,
śpiewaliśmy pieśń, aby ocalić nas wszystkich."

Wchodząc do domu Radderów czuła przypływ narastającej w niej złości, która kumulowała się w niej już paru godzin. Przekroczyła próg salonu i zobaczyła leżącego na kanapie ciemnowłosego chłopaka.
- Teophil Radder? - zapytała stając na przeciw niemu. Był blady i smutny, mimo to czuła do niego gniew. Lekko podniósł się z sofy i spojrzał na nią spode łba.
- Tak - odpowiedział oschle.
- Możesz mi powiedzieć co się tu do cholery dzieje? - zapytała pełna złości. Jego spojrzenie przeszywało ją na wskroś.
- Kim ty jesteś tak właściwie? - zapytał nagle zdając sobie sprawę z sytuacji, że w jego domu pojawiła się obca kobieta i atakuje go słownie. - Co tu robisz?
- Jestem Isabelle Grant, wiesz? Mam takie dziwne przeczucie, że przyjaźnisz się z moim bratem, który zniknął dwa dni temu! Nie znam cię, ale do cholery, twojej siostry nie ma i przez nią nie ma też Anthony'ego! Zachowujesz się jak jakiś dzieciak... Wydawało mi się, że będziesz szukał Emmy, a ty leżysz i zdychasz jak idiota! Posłuchaj, straciłam brata już raz i nie mam zamiaru robić tego po raz kolejny, więc ruszaj swój tyłek i pomóż mi.
Robiła co mogła, by wywołać w nim jakiekolwiek emocje. Był jak flak, wyprany z uczuć. Wyglądał na załamanego, jego oczy były podkrążone, usta sine i popękane. Wiedziała, że nie daje sobie rady z sytuacją, mimo to chciała i potrzebowała jego reakcji.
- Mogłem się domyśleć, że jesteś jego siostrą - odpowiedział ospale. - Macie oboje niewyparzone gęby - spojrzał na nią już bardziej przytomnie, tak, że uwierzyła, że może wreszcie coś się w nim ruszy. - Ale nie wiem po co do mnie przychodzisz. Widzisz.. teraz straciłem już wszystkich, nawet przyjaciela. Nie mam nikogo. Moja dziewczyna mnie zostawiła, porwano mi siostrę a ja jestem w tym cholernie sam, bez nikogo. Na prawdę myślisz, że mam ochotę z tobą rozmawiać o twojej ciężkiej sytuacji? - zaśmiał się bez krzty wesołości. - Uwierz, moja jest gorsza.
Poraziła ją jego prostota wypowiadania tak smutnych słów. Z opowiadań jej brata był on naprawdę miłym facetem, jej jednak zdawało się, że on sam się pogubił w tym wszystkim.
- Musimy ich znaleźć, rozumiesz? - powiedziała, kucając przy nim. - Nie mam zamiaru tracić brata tak jak ty siostry. Przecież nie mogła ich spotkać jakaś okropna rzecz - przerwała na chwilę. - Anthony na pewno by obronił Emmę.
Uśmiechnęła się, bo przypomniał się jej mały braciszek trzymający plastikowy miecz w rękach z koroną na głowie, krzyczący: "Nie pozwolę ci smoku zjeść księżniczki Izzy!". Anthony nie zasługiwał na to, by zniknąć, na to, by nikt go nie odnalazł.
- Wiesz, mam dosyć gadania z policją, oni mają to w dupie - przełknął gorzko ślinę. - Wszystko mają w dupie.
- W takim razie - spojrzała krzywo na Tephila. - Sama ich znajdę. Tony miał ze sobą telefon. Jeżeli nie odbiera to znaczy, że może padła mu bateria. Mam to gdzieś, co mają w dupie policjanci. Nie potrzebuję policjantów. Nie ja.
Wyszła z pomieszczenia zostawiając zamyślonego Teophila.
***
Ciemność otaczała ich z każdej strony. Lekkie promienie światła, które przedzierały się z niewiadomego punktu oświetlały półnagie ciało Emmy. Spała. Anthony obserwował jej niespokojny oddech, tłumiąc w sobie nienawiść do samego siebie, że pozwolił komuś ją skrzywdzić. Byli tutaj już dobę, a on sam czuł, że jego noga nie jest już nogą, a raczej jej imitacją. Nie przejmował się tym jednak, bardziej martwił go stan Emmy. Nie pozwalała się dotknąć a nawet opatrzyć ran. Była oddalona od niego i nie chciała podejść bliżej. Strach przepełniał ją od środka i on dobrze to wiedział. To już nie była jego Emma. Ten człowiek zniszczył jej psychikę, jej całe życie swoim podłym działaniem. Zniszczył wszystko.
Zobaczył jak powieki Emmy niestabilnie podnoszą się ku górze. Sine kręgi pod oczami jeszcze bardziej utrwalały jej okropny stan.
- Nadal jesteśmy w piekle - powiedział cicho, bojąc się, że znów spłoszy Emmę. Otarła lekko zaschnięte łzy na policzku i spojrzała na niego spod baldachimu ciemnych włosów.
- Tata - powiedziała tylko. Były to jej pierwsze słowa, które powiedziała od czasu, gdy Anthony się tu pojawił. - Co z tatą?
Wyglądała jak zgaszone słońce przez wzburzony ocean. Lekko podniosła się na ramiona, by znów upaść z wycieńczenia.
- Nie ruszaj się Ily - powiedział krótko, lecz stanowczo. Obdarzył ją najcieplejszym uśmiechem na jaki było go stać, ale wiedział, że to i tak nie pomoże. - Nie wiem co z twoim ojcem, nie wiem. Nigdzie go tutaj nie widziałem... Wybacz.
Jej oczy znów się zaszkliły. Ranił ją, wypowiadając jakiekolwiek słowo. Była bardziej wrażliwa niż zawsze, przez co każdy, nawet najmniej niebezpieczny ruch był dla niej poważnym przewinieniem.
- Dlaczego? - zapytała z lekką goryczą. - Co ja zrobiłam, żeby tak cierpieć? - spojrzała w niego przenikliwym spojrzeniem. - Dlaczego zostałam tak bardzo ukarana?
Widział ją przez kurtynę wody, która napłynęła do jego oczu. Słyszał jak łka, ale nie powiedział już nic, by bardziej jej nie zranić. Zapadła znów cisza, Było w niej coś dramatycznego, jakby jakikolwiek dźwięk miał wyrwać ich z tej chwili spokoju.
***
Szła długim korytarzem w starym pomieszczeniu. Jej czarne włosy podnosiły się i opadały na skutek szybkiego kroku. Dotarła do ostatniego pomieszczenia i i zapukała w drzwi pewnie. Nie była tutaj od pięciu lat, mimo to czuła, że to jedyne miejsce, gdzie dostanie to, czego chce. Usłyszała kroki, a przed jej oczami ukazał się gruby, postawny mężczyzna po czterdziestce. Popatrzył na nią i zagwizdał donośnie.
- No, no, no... Kogo my tu mamy... Isabelle Grant - spojrzał na nią, wręcz penetrował ją wzrokiem. - Chcesz powrócić na ścieżkę zła? - zaśmiał się ozięble i oparł się o framugę drzwi.
- Zamknij się, Carter - oznajmiła bez krzty wesołości. Kierował ją gniew i strach... o brata. - Potrzebuję... twojej pomocy, Grey.
- A czy mam jakieś powody, by ci pomagać? - zapytał i dotknął dłonią jej podbródka, by lekko ją połaskotać. Wszystkie jej mięśnie się napięły. - Oj, już się tak nie złość. Zostawiłaś nas, zostawiłaś... - pomachał głową na znak sprzeciwu.
- Musiałam, nie chciałam iść siedzieć, idioto! A teraz posłuchaj - stanęła stanowczo. Czuła determinację. - Albo mi pomożesz, albo pójdę na policję, gdzie zniosę bardzo szczegółowe zeznania w sprawie rozpowszechniania narkotyków przez nijakiego Cartera Greya. Nie wiem czy znasz tego człowieka, ale z tego co wiem, pójdzie za to siedzieć - uśmiechnęła się oschle. Nie mogła pokazać zawahania.
- Grant, jesteś gorsza niż zwykle - oświadczył i gestem ręki zaprosił ją do pomieszczenia. W środku panował półmrok, dym papierosowy był jak mgła, z której nie dało się wydostać. - Czego chcesz? - zapytał.
- Nie czego, a raczej kogo - powiedziała cicho i uśmiechnęła się podle.
_______________________

Od autora: Wiem, to bardziej bridge niż rozdział (i to kiepski), ale stwierdziłam, że muszę Wam to dawkować, bo mnie zupełnie znienawidzicie. Naprawdę, czytając Wasze komentarze zastanawiałam się, czy nie przestać pisać... Aż tak bardzo jestem zła? XD Nie chcę przepaść w czeluściach piekielnych, zrozumcie. Kolejny rozdział będzie dłuższy, także szykujcie emocje, kochani!
Mam tylko małą prośbę: PRZECZYTAŁEŚ/ŁAŚ? NAPISZ (NAWET NAJKRÓTSZY) KOMENTARZ, COKOLWIEK.